Jan Vermeer, Ważąca perły

Jan Vermeer, Ważąca perły
Ważąca perły

wtorek, 9 listopada 2010

Dom Wschodzącego Słońca

Mieszkam w nowym domu. Z kuchennego okna mogę codziennie oglądać wschody słońca nad miastem. Każdemu polecam.

Listopad. Armaty w kwiatach

Siostra mojej prababci była... szewcem. Zaopatrywała w buty całą wioskę. Prababcia trudniła się krawiectwem oraz handlem towarami okolicznościowymi (choinki na Boże Narodzenie, palmy na Niedzielę Palmową itp.) Obie wysokie, masywne, zaprawione w bojach z życiem. Obie – wdowy, matki kilkorga dzieci, dla których były jedynymi żywicielkami.

W życiu mojego dziadka pojawiła się najpierw jedna dziewczyna, Gienia. Planowali małżeństwo. Kiedy dziadek wrócił z wojny razem z kolegą, ona pokochała tego kolegę i została jego żoną. Dziadek – z rozpaczy? na przekór? – dwa tygodnie po ich ślubie ożenił się z jej rodzoną siostrą, Marysią. Moją babcią. Po kilkudziesięciu latach małżeństwa dziadek owdowiał i ruszył w konkury do trzeciej z sióstr, Stefci, także wdowy (dostał kosza). Jakoś kobiety z tej rodziny przypadły mu do gustu.

Mamy w rodzinie dwie siostry zakonne, bezhabitowe, obie po siedemdziesiątce. Eleganckie starsze panie, nawet strojnisie – za młodu bardzo piękne. Nie zaskoczę ich opowieściami o jeżdżeniu stopem po Europie. Jedna z nich, która zbliża się do osiemdziesiątki, kilka lat temu spędziła sześć miesięcy w... Australii. Z dumą pokazywała mi zdjęcia z kangurami i misiami koala.

Kobiety w mojej rodzinie są podobne do mazurków Chopina, które Robert Schumann nazwał armatami ukrytymi w kwiatach. Wytrwałe, odważne i konsekwentne – lub, jak kto woli, uparte i zawzięte. W pewnych sytuacjach takie cechy są pożądane, ich posiadaczka utrzymuje przy życiu rodzinę, jest oparciem dla najbliższych, dodaje otuchy. W innych sytuacjach, niestety, taka kobieta zdominuje otoczenie, swoim uporem i zawziętością niszczy innych.

Ciekawe, jaka ja jestem...

wtorek, 27 lipca 2010

Lipiec. Od kuchni

Za oknem upał nie do zniesienia, w kuchni wesoło buzuje piec, pogrzewając jeszcze atmosferę. Rześki zapach obranej marchewki, natrętny odór pozostający po usmażonych naleśnikach, aromat czosnku na palcach, umyte i wyparzone słoiki, które nadal pachną kiszonymi ogórkami. Czy do sałatki z pora pasuje żółty ser? Ile kaszy ugotować na obiad dla 25 osób?
A potem nasłuchiwanie odgłosów z jadalni. Jeśli cisza, przerywana pomrukami, stuk łyżek o talerze i szybkie odchodzenie od stołu – niedobrze. Jeśli radosne pogawędki, wybuchy śmiechu, domaganie się dokładki, niechętne rozstania z biesiadnikami – jest dobrze, dobrze, dobrze!
Lipiec w kuchni na Wichrówce. Skosztuj!

czwartek, 10 czerwca 2010

La vie en rose

Przynajmniej raz w roku chodzę po różach. Dosłownie. Co prawda, te róże nie są rzucane pod nogi z myślą akurat o mnie. Już wiesz, prawda? Bo Ty też chodzisz czasem po różach. W Boże Ciało.
O Eucharystii nie da się mówić spokojnie i chłodno. Dlatego czytam wiersze Andaluzyjczyków, pachnące upałem, krwią i pomarańczą.

Twoje Ciało, Panie, całe
przed mymi oczami.
Twoje Ciało Boskie, zorane,
z krwawymi pręgami.

Twoje Ciało, Panie, całowane
moim życiem szalonym.
Twoje Ciało, Panie, zakochane
we mnie uwięzionym.

Dziś Cię widziałem, dotykałem,
wąchałem i smakowałem,
dzisiaj Cię słyszałem
i cały, bez reszty, w Tobie pozostałem. [...]

Ty, Panie, dla ciała mego,
a moje ciało dla Ciebie [...]

(Francisco Aparicio, Twoje Ciało, tł. pol. J. Szymik)

poniedziałek, 31 maja 2010

Poezja mistyczno-kulinarna

Ten wiersz napisał czeski jezuita o nazwisku Bridel. Wiersz tchnie barokiem w sympatycznej odmianie. Prawdę mówiąc, nadal trudno mi sobie wyobrazić, że coś takiego można było napisać z myślą o Bogu. A jednak!...

Jesteś sklepem pełnym miodu...
Jesteś rozkoszą ogrodu,
Balsamem, kwiatem, zielenią, rajem...

Czemu szukam jasności
U słońca i księżyca?
Czemu szukam przyjemności
W roślinach pełnych goryczy,
Winie i innych rozkoszach,
W suto zastawionym stole i muzyce?

Jeśli chcę mleka, śmietanki,
Ciastek i owoców w cukrze,
Wszystko mogę mieć u Ciebie,
Wszystkie cukry i kolendry

Maj/czerwiec. Botanika snu nie istnieje

Raz w roku w lubelskim ogrodzie botanicznym odwiedzam przyjaciół. Są to słoneczne tulipany, odmiana Easter Surprise. Kwitną pod koniec kwietnia, zatrzymują w pomarańczowych płatkach wiosenne ciepło.
Zamykam dłoń na pączku piwonii, chcę wyczuć jego puls. Pąk jest chłodny i lepki. Minął czas tulipanów. Nadszedł czas piwonii, jego czas.
Są ludzie, którzy mnie denerwują. Chciałabym, żeby kwitli wtedy, kiedy ja chcę, i w takich kolorach, jakie ja najbardziej lubię. Wymyślam ich sobie w idealnych proporcjach, wdzięcznie schylających główki w powiewie mojego oddechu. Ale oni tacy nie są. To tylko mój sen.
A gdyby tak spojrzeć na nich jak na nieznaną, egzotyczną roślinę. Z tym większą uwagą, im skromniejsi i zwyczajniejsi się wydają. Nie widziałam subtelniejszego układu zielonych żyłek niż u nasady kwiatu koniczyny.
A gdyby tak pogodzić się z tym, że oni czasem parzą, kłują, oplątują, duszą. W obronie swojego kawałka ziemi, dostępu do słońca, odrobiny wilgoci. I że ja – też taka jestem. A nie taka, jaką widzę w swoich snach.
„Staram się usilnie zbadać ducha właściwego każdemu bytowi: szelest gałązek bambusowych, dyskretną wstydliwość źdźbła trawy, ferwor młodych pędów żonkili zwracających się ku słońcu, szkielet drzewa pochylonego przez zimowe zawieruchy, czułe spotkanie dwóch pączków, los kwiatu o czarnym środku” (Fabienne Verdier, malarka-kaligraf)

środa, 31 marca 2010

Kwiecień. Krew, która obmyła nawet gwiazdy

„O świętym Marcinie mówiono, że kiedyś objawił mu się sam Szatan pod postacią Chrystusa. Święty nie dał się jednak zwieść. »Gdzie masz swoje rany?« – zapytał. [...]
Dla mnie nie ma innej drogi, innej bramy do Niego niż ta, którą otwiera zraniona ręka i przebite serce. Nie potrafię zawołać: »Pan mój i Bóg mój!«, dopóki nie ujrzę rany zadanej sercu” (Tomáš Halík, Dotknij ran, Kraków: Znak 2010, s. 12 i 14)

czwartek, 18 marca 2010

Komplet do marcowego tekstu

Utwór nienajnowszy, ale nie szkodzi.
Mój hymn wielopostno-przedwiosenny.
Dorota Miśkiewicz, Poza czasem

http://www.youtube.com/watch?v=eTIZi8Ree98

Marzec. „ Razem ze mną nie spiesz się”

Słuchanie śpiewu małego ptaszka z rudym brzuszkiem.
Podpatrywanie małżeńskich perypetii pary czapli.
Słuchanie, jak fala oceanu bije w kamienną pierś klifu.
Zabawa w „a kuku!” z dwulatkiem.
Długa medytacja w sklepie – czy ładniej mi w zielonym golfie, czy w sweterku koloru wina?
Kto ma czas, ten jest wolny.
*
„Na początku mnichom buddyjskim nie wolno medytować [...] Zanim będziesz mógł medytować, musisz nauczyć się nie trzaskać drzwiami [...] Jaki sens miałoby rozbijanie się o sprzęty, hałasowanie, działanie w sposób niekontrolowany, a potem codzienna półgodzinna próba skupienia się i medytacji? Celem tej formacji [...] było [...] nauczenie życia, uformowanie całej osoby, zharmonizowanie, uspokojenie i wyciszenie wszystkich aspektów egzystencji. Dopiero wtedy to, co spoczywa we wnętrzu, będzie mogło się rozwinąć” (T. Merton)

piątek, 5 lutego 2010

Luty. Kiełkują przebiśniegi

Miesiąc mrozów i odwilży. Miesiąc, w którym kiełkują przebiśniegi.
Miesiąc sesji egzaminacyjnej. Setki ludzi maszerujących przez moje życie. Każdy chce być zauważony, doceniony. Każdy chce pomyślnie zaliczyć mój – trudny i powszechnie nielubiany – przedmiot. Każdy chce znaleźć zrozumienie – że się uczył, że się starał, że nie miał czasu, że chorował, że nie ma talentu, że jest cudzoziemcem i musi mieć odpowiednie oceny, żeby dostać stypendium na przyszły rok.
Ewangelizowanie przez egzaminowanie. Cholerna robota.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Styczeń. Dom pachnie niemowlęciem

Miesiąc groźnego piękna. W naszym klimacie żadna inna pora roku nie kojarzy się z urokiem, który zabija. Rozgwieżdżone niebo mroźnych nocy. Łagodna różowa poświata wschodów i zachodów słońca, pocałunek Królowej Śniegu.
Dom moich przyjaciół pachnie niemowlęciem. Mięciutki tobołeczek z czarnymi oczami, czarną czuprynką i pupą wypchaną pampersem, wpatrzony w puste miejsce na suficie. Może widzi tam anioły.
Aga, mama trójki dzieci, mówi: to nieprawda, że Dzieciątko Jezus po cichutku wchodzi w nasze życie. Dziecko przychodzi na świat z płaczem i krzykiem, rozwalając dotychczasowy świat rodziców. Każde dziecko to rewolucja, to „grzmot tak czarowny” – czarowny, ale jednak grzmot.