Jan Vermeer, Ważąca perły

Jan Vermeer, Ważąca perły
Ważąca perły

sobota, 19 grudnia 2009

Blog Roku 2009

Jeśli uważasz, że moje zapiski sa tego warte, zagłosuj... :)
http://www.blogroku.pl/gadkizchatki,gw8gw,blog.html

piątek, 11 grudnia 2009

Grudzień. Niech kwitnie ogień

Dni wypełnione pracą i szarością. Kurczący się dzień. Nie umiem znaleźć sposobu na niedobór światła. Owszem, zdarza mi się grzać serce rano na roratach. A potem wszystko stygnie, rozmywa się w mglistym przedpołudniu i wilgotnym popołudniu. Niebo się nie otwiera.

„Tutaj było ciemno, ale tam, w tym pęknięciu cienkim jak włos, jak rana po najostrzejszym ostrzu, płonął złocisty ogień, pulsowała purpurowa krew” (Andrzej Stasiuk).

piątek, 6 listopada 2009

Listopad. Skrzydło i palma

Moja rodzina przypomina palmowy liść, rozcapierzony ku górze. Ciżba kuzynów i pociotków, ciżba roześmiana, rozcałowana, serdeczna i czuła. Okrągłe twarze i szeroko rozstawione niebieskie oczy – to daleka i bliska rodzina taty, rozrosła jak dąb. Rodzina mamy – mniej jednolita i raczej topniejąca, rozproszona.

Są bóle, ale schowane w splotach nerwów, w głębi żołądków i stawów. Są niespełnione sny i zawiedzione nadzieje. Całe morze samotności. I straszny lęk przed śmiercią, który usiłujemy łagodzić śmiechami na cmentarzu, w dzień Wszystkich Świętych.

„Imię nasze pójdzie z czasem w niepamięć i nikt nie wspomni naszych poczynań. Przeminie życie nasze jakby ślad obłoku i rozwieje się jak mgła, ścigana promieniami słońca i żarem jego przybita. Czas nasz jak cień przemija, śmierć nasza nie zna odwrotu: pieczęć przyłożono, i nikt nie powraca” (Mdr 2, 4-5)

Jak trudno uwierzyć, że oprócz korzeni mam też skrzydła.

Yan Kai

Wystawa współczesnego malarstwa chińskiego. Tusz. (Większość to obrzydliwe bohomazy). Są jednak bardzo podobne dwie prace, które przykuły mój wzrok. Czarnobiałe krajobrazy. Jeden z obrazów nosi tytuł „Pustelnik łowiący ryby nad kwiecistym potokiem”, a drugi – „Pustelnik łowiący ryby na jesiennej rzece”. Nieruchome lustro wody, w którym odbija się niewidoczne niebo. Strome góry, kłębiaste jak chmury, zastygłe kamienne wodospady. Tylko gdzie pustelnik i ryby? Schowani w wielkiej ciszy, w której słyszysz bicie własnego serca.

Dzikie wino

Znak jesieni. Oplatające, zwisające, dające życie i koloryt najbrzydszej ścianie. Dzikie wino jest jak kot – zawsze dobrze wygląda, w każdej pozycji i na każdym tle.

Mitoraj, Anielskie Drzwi

Anielskie Drzwi u jezuitów w Warszawie – najpierw nie podobały mi się, a teraz nie umiem bez nich żyć. Wychodzę z kościoła, próbuję zajrzeć aniołowi w oczy. Zaczepia mnie jakiś facet, pyta: „pani naprawdę podobają się te drzwi? Bo ja nie mogę już patrzeć, Mitoraj w kółko robi to samo, wcale się nie rozwija, a ja bym chciał, żeby on się rozwijał. Chociaż, wie pani, ja nie myślałem, że on jest taki stary, nawet z nim rozmawiałem, a on powiedział, że już ma swoje lata i nie będzie nic zmieniał”. Facet leciał za mną aż na Rynek Starego Miasta, tłumaczył, że gadał z Mitorajem i że ma żonę Włoszkę.
Nie cierpię ludzi, którzy mówią artystom, co tamci mają robić. Niech Mitoraj ciągle rzeźbi w tym samym swoim stylu. Bo to jest JEGO styl. Wy sobie krytykujcie. A ja po raz setny stoję przed Anielskimi Drzwiami i płaczę, głęboko wzruszona.

Mitoraj, Zwiastowanie

Anioł jest dziwny, pustooki. Ale Madonna – taka piękna. Piękna pięknem nie z tego świata. Jej nieśmiałość. Jest przepełniona tajemnicą, niezwykle kobieca w łagodnym łuku przechylonego ciała, ruchu głowy, wykroju warg. To piękno jest odblaskiem innego świata. Anioł kłania się przed tym pięknem.
Oboje pozbawieni części głowy – puszki mózgowej. Ja do wszystkiego muszę mieć „intelektualny wsad”. A oni?
Maria ma w miejscu serca dziurę. W tej dziurze mieści się świat. My też tam możemy zajrzeć. My też tam możemy się schronić.
Jest mi tak źle, tak smutno, czuję się winna, czuję, że zawiodłam, i chce mi się płakać.
Nie pomaga tłumaczenie, że tak czy tak.
Wydaje mi się, że straciłam czas. Że robiłam nie to, co potrzeba.
Mario, schowaj mnie przede mną samą.

piątek, 9 października 2009

Lublin

Słoneczne październikowe popołudnie. Lubelska Starówka. Dziedziniec kawiarni „Pożegnanie z Afryką”, wypełniony jedynie muzyką z filmu „Amelia”. Drewniane krzesła i stoły, stara otomana w kolorowych poduchach. Wszędzie żywe kwiaty – w wazonikach, w wiadrach, wiklinowych koszach i donicach. W szybie okien naprzeciwko odbija się błękitne niebo i gałęzie drzew, wciąż jeszcze obsypane zielonym listowiem.
Cudowna jesienna melancholia. Takie szczęście, że aż się płakać chce.

Walt Whitman

"Istnieję, jaki jestem, to wystarcza.
Jeśli w szerokim świecie nikt mnie poza mną nie dostrzega,
zasiadam oto zadowolony.
A jeśli każdy i wszyscy mnie postrzegają,
zadowolony zasiadam"

sobota, 3 października 2009

Październik. Ogród powabów dla duszy

Miesiąc pięknych barw. Żółci, która wchłonęła w siebie światło i ciepło słońca. Czerwieni, przy której można sobie ogrzać ręce. Ciekawe, że istnieją tajemnicze kolory, malowane słowem. Na przykład „płaszcz w kolorze zeschłej róży” (K. Schulz).
Miesiąc róży, ukochanego kwiatu Europy. Średniowieczny poeta pisze: „życie [...] mniej trwałe niż róża [...] dlaczego tak cię kocham?”. Różaniec: ogród, który nasyca duszę, zwierciadło, w którym oglądam Jezusa i Maryję. „Każdego dnia wpatruj się w to zwierciadło, abyś w ten sposób mogła cała przyozdobić się z zewnątrz i wewnątrz, przyodziać wzorzystą szatę, upiększyć ozdobami i kwiatami wszelkich cnót” (fragment listu św. Klary do św. Agnieszki Czeskiej, różany oddech średniowiecza).

środa, 23 września 2009

Toulouse-Lautrec

Nawet kalectwo nie usprawiedliwia takich obrzydliwych obrazów. One niemo wołają: „każda kobieta to prostytutka!” (tak, jak u Egona Schiele). Ale Toulouse-Lautrec namalował też coś, co po prostu zbiło mnie z nóg. Wielkie łóżko, zmięta po nocy pościel. Poranek. Pora dnia niesprzyjająca romantycznym uniesieniom. W zwałach pościeli dwie głowy – ona i on. Ona potargana i zaspana, on patrzy na nią z zachwytem i wdzięcznością: minęła noc, mogłaś sobie pójść, a przecież zostałaś. I – mogę się mylić – niewypowiedziana prośba: zostań na zawsze. Chcę się budzić przy tobie co rano.

van Gogh

Cóż, wszystko blednie przy van Goghu. Skaczący kościół w Arles, na granatowym tle, chociaż jest dzień i świeci słońce, idąca z lewej strony wieśniaczka cała jest oblana słonecznym światłem. Chatka Puchatka, na kurzej łapce, szaro-zielona, też drży. U van Gogha tańczą nawet gwiazdy, nie tylko linie proste. A dla mnie najpiękniejszy jest obraz pod tytułem „Włoszka” („L!Italienne”). Pierwsza myśl: czy van Gogh był w ogóle we Włoszech? Chyba nie. Tę Włoszkę poznał w Paryżu, była szefową jakiegoś lokalu. Nie jest wcale młoda, ma wielkie ciało osłonięte ubraniem w krzykliwą kratę (czy to fartuch? już zapomniałam), czarna grzywka zza chustki, ciemne oczy. Za nią ciemnożółte tło. Ta kobieta jest słońcem. Ma w sobie ciepło pomarańczy, wielkie ręce do wyrabiania chleba i prania pieluch. Czuje się w niej wrzaskliwość sycylijskiej mammy, ale to nie przeszkadza, to jest „w pakiecie”, można znieść odrobinę niedogodności, żeby czuć się bezpiecznie przy boku, w wielkich dłoniach tej kobiety. Czy Vincent ją kochał? Nie wiem i chyba nie ma to dziś większego znaczenia (może dla tzw. historycznych plociuchów). Ale znam mężczyzn, którzy całe życie tęsknią za taką kobietą.

Monet

Landrynkowata słodycz. Mówię teraz z pozycji kogoś, kto był po uszy zakochany w Monecie, jego katedrach, nenufarach i łąkach pełnych maków. Odkochałam się. A jednak nie do końca, ponieważ widząc czerwono-złoty parlament londyński, wtopiony w mgłę i błękit Tamizy, jestem gotowa błagać o przebaczenie. Studia katedry w Rouen przypominają mi pracę naukową. Setny raz podchodzisz do tego samego tematu, ale zmieniasz tonację, kolorystykę, kąt patrzenia. To samo? Nie, nie to samo.

Tancerki Degasa

Dwie dziewczyny przyglądają się scenie. Ta z lewej drapie się w łopatkę, ma różowe plecy. Degas namalował ją tak, jak mógłby namalować myjącego się kota. Zwierzę. Kiedy Degas maluje baletnice, są one jednocześnie z ciała i z różowego tiulu. Często na tych obrazach pojawia się element obcy – mężczyzna. Czasem niegroźny, jak stary nauczyciel tańca. Czasem uosabiający jakieś obce, złe moce – wygląda jak selekcjoner do eleganckiego burdelu, albo jak bogacz poszukujący młodziutkiej utrzymanki. Tancerki są wobec nich bezbronne, bo mają pucołowate twarze wiejskich dziewcząt albo chude ramionka dzieci biedoty. Tańczą dla pieniędzy, dlaczego więc dla pieniędzy nie mogłyby robić czegoś innego? Bo przecież baletnice Degasa nie są artystkami. Bardziej przypominają mi Nanę albo węgierskie tancerki z „Dobrego wojaka Szwejka”, których głównym atutem był brak majtek.

Wrzesień. Memento vitae

Wrzesień 2008, Nowy Targ. Naprzeciwko okien gabinetu stomatologicznego bociany założyły gniazdo – teraz już posejmikowały i odleciały. Pogoda – ładnie, ale smutnawo. Mgiełka, smak jeżyn i owoców dzikiej róży. W radiu śpiewa Staszek Soyka, jak kojąco brzmią jego słowa: „memento vitae”! Takie to życie, z jesienią w tle, z bocianami, które zostawiają nas i odlatują tam, gdzie wieczne lato, gdzie wydaje się być lepiej niż tu... Takie to życie, właśnie takie zostało mi dane do kochania, pamiętania, przeżycia w namiętnym rytmie tanga....
Ile poezji jest w robieniu przetworów. Zamykaniu smaków i zapachów lata w szklanych skarbczykach. Robienie przetworów pogodziło mnie kiedyś z myślą, że zima jest nieuchronna.

„Jeżeli Bóg wcielił się w człowieka, umarł i zmartwychwstał,
Wszelkie ludzkie zajęcia są godne uwagi
Tylko w tym stopniu w jakim od tego zależą,
To znaczy zyskują sens przez to wydarzenie.

Powinno się myśleć o tym w dzień i w nocy,
Co dzień, latami, coraz mocniej i głębiej,
A już najbardziej o tym, ze historia ludzkości jest święta
I każdy nasz uczynek jest jej częścią,
Zapisany na wieki, i nic nie przepada.

Ponieważ ród nasz został aż tak wywyższony,
Naszym powołaniem powinno być kapłaństwo
Nawet jeżeli nie nosimy liturgicznych szat.
A więc publiczne świadczenie na boską chwałę
Słowami, muzyką, tańcem i wszelkim znakiem” (Czesław Miłosz)

niedziela, 23 sierpnia 2009

Hymn Kenii

Tata mówi, że brzmi jak leit-motiv filmu o samurajach. Ja słyszę w nim dostojeństwo i majestat kroków słonia. Duma czarnej Afryki, naturalna jak oddech. "Heritage of splendour, the glory of Kenya".

Chcesz posłuchać? http://www.youtube.com/watch?v=fa8JEbf9LfM&hl=pl

Znalazłam angielską wersję słów hymnu. To... modlitwa za ojczyznę.

O God of all creation
Bless this our land and nation
Justice be our shield and defender
May we dwell in unity
Peace and liberty
Plenty be found within our borders.

Let one and all arise
With hearts both strong and true
Service be our earnest endeavour
And our homeland of Kenya
Heritage of splendour
Firm may we stand to defend.

Let all with one accord
In common bond united
Build this our nation together
And the glory of Kenya
The fruit of our labour
Fill every heart with thanksgiving.

sobota, 8 sierpnia 2009

Z busa wzięte. Kierowca (4) cytaty

Widzi pani tego, co jedzie przed nami? On na pewno jakiś numer wytnie, ja to czuję. Znam takich, daję jeden do tysiąca, że coś zrobi. No i widzi pani?! A wie pani, skąd wiem? Bo on w czapce jechał. A jak ktoś w czapce jedzie albo w kapeluszu, to na pewno coś głupiego zrobi. Czapką o dach zahaczy, łeb mu się zaklinuje i jak koń dorożkarski – widzi tylko to, co przed nim, nie interesuje go nic ani z prawa, ani z lewa, jakby sam jechał.

Z busa wzięte. Kierowca (3) cytaty

Wie pani, pracowałem u Niemca, najpierw w NRDówku, a potem za tą tak zwaną żelazną kurtyną. Choinki woziłem. Wtedy to nikt w Polsce nie wiedział, że choinkę można mieć w doniczce na święta! No to ja też rodzinie przywoziłem. I jeszcze woziłem na Zachód takie wianki, wie pani, co sobie tam drzwi na Boże Narodzenie przyozdabiają. A kiedyś przemycaliśmy tirem dwa samochody osobowe, Niemiec do Polski przerzucał. W choinkach. Cały tir choinek, a w tych choinkach dwa samochody.
A teraz to jestem zadowolony i niczym się nie stresuję. Wnuka mam, dwa i pół miesiąca, pojutrze chrzciny, jadę do Katowic, żeby mu kaczkę kupić, co sobie upatrzyłem. Już wczoraj chciałem kupić, ale babce ze sklepu akurat gdzieś się zachciało wyjść, i nie kupiłem. O, tu, pani popatrzy, fajny dzieciak, co?

Z busa wzięte. Kierowca (2) Scenki rodzajowe

1. Jedziemy za dwiema ciężarówkami, które tarasują drogę. Mój pan z busa mówi przez CB radio:
„Hej, pany, zróbcie mi marginesik, to przelecę”. Poskutkowało? Jakżeby nie!

2. Las pod Kraśnikiem. Przed nami półciężarówka z napisem „Mr. Snaki”. Mój pan z busa:
„Hej, Snaki, masz radio?” (Odpowiedź: „mam”). „To przesuń się, ja bym sobie przeleciał”.

3. Przed nami ciężarówka z zabawnym napisem z tyłu: „Antonio & Stanley Kozłowscy”. Pan z busa: „No, to bierzem tego Banderasa!”

4. Przy wymijaniu: „I pruję, i niczego się boję, i wzięliśmy go!!!!”

Z busa wzięte. Kierowca (1)

Październikowy poranek, bus relacji Lublin-Katowice. Kierowca pozwala mi usiąść z przodu, obok siebie. Jestem w uprzywilejowanej pozycji: mogę słuchać. On też jest uprzywilejowany, bo ma do kogo mówić.

Z busa wzięte. Kolekcjoner (3) cytaty

Pyta pan, jakie jest moje najważniejsze marzenie jako kolekcjonera? Wie pan, mnie monety tak bardzo nie ruszają, mnie ruszają odznaki pułkowe. Niech do Lublina nie dojadę, jeśli skłamię: gdybym znalazł gdzieś odznakę Pierwszego Pułku Ułanów Wileńskich, to bym chyba na miejscu skonał. To jest bardzo prosta odznaka: krzyż, a na tym krzyżu złota Matka Boska Ostrobramska, może gram złota waży. Wszędzie jej szukałem, nawet w Wilnie byłem, i nic. W jednym kościele w Wilnie widziałem – puste miejsce na ścianie, jakaś swołocz zerwała... Są i inne odznaki. Na przykład pułku tatarskiego, z orłem, półksiężycem i gwiazdką. Tego też nigdzie pan nie uświadczy.
I jeszcze panu to powiem: my, Polacy, jesteśmy patriotami, dlatego u nas najlepiej idą monety historyczne, patriotyczne. Niech pan idzie do banku na Szopena, zobaczy pan w gablotach dużo monet, i srebrnych, i złotych, które tam leżą i nikt ich nie kupuje. Dlaczego? Niech pan się przypatrzy, co na nich jest: a to sowa, a to puchacz, a to mistrzostwa świata w tym czy w tamtym, a to Płock albo 750-lecie Torunia. A już Zygmunt, Batory, Piłsudski, popiersie albo cała postać – tego nigdzie nie ma. Bo my takie monety lubimy i chcemy mieć. Bo to jest nasza historia, z tego jesteśmy dumni.

Z busa wzięte. Kolekcjoner (2) cytaty

Wie pan, ile kosztuje u mnie „Mein Kampf”? Co, że nie wolno sprzedawać? Sprzedawać wolno, proszę pana, nie wolno propagować. Ja panu mogę sprzedać, bo pan jest dorosły, pan wie, co tam jest, a ja pana nie informuję, że mnie się podoba to, co w środku. Wie pan, było pięć rodzajów „Mein Kampf”: dla SS, dla marynarki, lotnictwa, dla kogoś tam jeszcze, i dla wszystkich: dla Hitler Jugend, dla nowożeńców... Są takie egzemplarze, gdzie jest wydrukowana cała strona na początku, że gauleiter taki i taki, życzy szczęścia i pomyślności młodej parze, są puste miejsca na wpisanie imion i nazwisk, i potem taki napis: czytajcie i wcielajcie w życie wielkie myśli naszego Führera. Czy mam taki egzemplarz, pan się pyta?... Chciałbym mieć, proszę pana, chciałbym mieć...
Ale są takie rzeczy, których nie wolno sprzedawać. Nikt na żadnej aukcji, na żadnej stronie internetowej, nie wystawi nigdy Orderu Podwiązki, bo by zaraz była interwencja królowej angielskiej. Ani Orderu Złotego Runa, ani Virtuti Militari. Tu się liczy honor, wie pan, honor państwa! W forcie Knox, widzi pan, nawet nie wiem, jak się to wymawia, więc w tym forcie jest gdzieś schowana złota dwudziestodolarówka z 1833 roku, jedyny zachowany egzemplarz. Gdyby nawet sam prezydent Stanów Zjednoczonych chciał zobaczyć tę monetę, musi mieć specjalne zezwolenie od ministra skarbu. A u nas, w Polsce, w latach sześćdziesiątych, ukazało się takie ogłoszenie w gazecie: sprzedam złotą monetę dwudziestodolarową z 1833 roku. Zaraz się odezwała ambasada amerykańska, chcieli się dowiedzieć, kto to wystawia, skąd to ma i ile będzie za to chciał. I wie pan? Nikt się nie zgłosił.
Jedna i ta sama moneta może kosztować raz 5 złotych, a raz 500 złotych. Zależy, kiedy była emitowana, ile takich monet jest na świecie i jakie jest zainteresowanie kolekcjonerów. Na przykład półtalarki Jana Kazimierza, może pan u mnie kupić, wie pan za ile? A za 20, 30 złotych. Dziwi się pan? Że takie stare, a takie tanie? A wie pan, dlaczego? Bo gdzieś koło Włodawy, jak w starym domu przesuwali piec kaflowy, to znaleźli całe garnki z tymi półtalarkami, srebro dosłownie się sypało. A na przykład złote ruble z 1869 roku, pamięta pan, że wtedy był taki napad na cały pociąg, za Aleksandra II czy III? Taka jedna moneta jest warta tysiące dolarów. Ale gdzie ona jest?...

Z busa wzięte. Kolekcjoner (1)

Jechaliśmy busem z Zakopanego do Lublina. Za Nowym Sączem bus się zepsuł, poszło łożysko. Kierowca, młody chłopak, był zakłopotany i panicznie usiłował coś zrobić. Pasażerowie siedzieli niezadowoleni, ale zrezygnowani. Ruda pani w białym kożuszku, z girlandą włosów spiętych w malowniczy kok, popijała piwo „Tatra” z puszki, pokrzykując raz po raz do grubego faceta ubranego w wojskową panterkę: „hej, starszy sierżancie!”
Po godzinie przyjechał drugi bus, który zabrał nas wszystkich, niemiłosiernie stłoczonych wśród waliz, toreb, plecaków, zdjętych kurtek i palt. Ruda kobieta i grubas usiedli z przodu, przy kierowcy. Zaczęły się konwencjonalne rozmowy: o samochodach, wypadkach, policji, polityce, byłym i obecnym prezydencie Lublina. Gruby facet okazał się być członkiem Związku Piłsudczyków – razem z rudą wracali z Zakopanego, z jakichś uroczystości na Gubałówce. Poza tym prowadził sklep ze starociami przy ulicy Dolnej Panny Marii.

Z busa wzięte. Wprowadzenie

„Cała Polska jeździ busem!”. Biedni i bogaci, młodzi i starzy, ze Wschodu i Zachodu. Jednak ciekawą opowieść w busie usłyszeć jest trudno.
Po pierwsze, zagłuszy ją muzyka, emitowana przez – najczęściej komercyjną – stację radiową. Po drugie, na oczach (lepiej byłoby powiedzieć: na uszach) pasażerów toczą się dialogi kierowcy z innymi użytkownikami CB radia. Przedziwne to dialogi, pełne tajemniczych kryptonimów („miśki z suszarką”, „inspektorzy” czyli policjanci z radarem), czułych zdrobnień („krokodylki”, „jak tam dróżka na...?”) i uroczych neologizmów („mobilki” czyli inni kierowcy, „szerokości!”, „przyczepności!” jako odpowiednik myśliwskiego „darzbór!”). Po trzecie, ludzie siedzą plecami do siebie, brak kontaktu wzrokowego sprzyja izolacji. Niektórzy śpią (to mój przypadek), inni słuchają własnej muzyki, jeszcze inni oglądają filmy na osobistym sprzęcie albo wpatrują się w widoki za oknem.
Ale załóżmy, że trafił się jakikolwiek rozmówca. Jaka jest szansa, że powie coś ciekawego, obcemu, do tego w busie? Raczej niewielka. Dlatego moich opowieści będzie niedużo. Są to jednak perełki!

czwartek, 6 sierpnia 2009

U dentysty (impresja Hrabalowska)

Kiedy byłam po wypadku, musiałam chodzić dużo do dentysty. To nie były przyjemne wizyty, rzecz jasna. Co prawda pani dentystka, niezwykle sympatyczna kobieta, zawsze mówiła: Nie bój się, kochasiu, to będzie tylko takie pik-pik, ale wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że to nie będzie żadne malutkie pik-pik... No więc jednego dnia przyszłam do tej przychodni, a to była przychodnia wojskowa, bo mój ojciec był oficerem, no i siedzę w poczekalni, strasznie się boję, tak jak wszyscy, co tam siedzieli, bo w ogóle poczekalnia do dentysty przypomina przedsionek piekła, gdzie potępione dusze czekają, aż przyjdzie jakiś diabelski policmajster i każe im wskakiwać do kotła z rozżarzoną smołą, na razie jeszcze nic im nie jest, ale już za chwilę, za dwie, wiedzą, że będą wyć z bólu, więc siedzą skulone w kąciku i drżą... Nagle drzwi się otwierają, wychodzi ta niezwykle sympatyczna pani dentystka i mówi do mnie: chodź, kochasiu! Wchodzę do gabinetu, a tam trzy fotele, przy jednym jakaś kobieta zdejmuje komuś kamień z zębów, na drugim facet w mundurze z rozdziawioną paszczą, napchaną ligniną, trzeci fotel pusty, czeka na mnie. Dentystka każe mi usiąść i mówi: kochasiu, pokaż tym bohaterom, jak się znosi ból, pokazuje mi faceta w mundurze, i mówi: widzisz tę cholerę? Pułkownik, psia jego mać, całe ręce mi pogryzł...

Sierpień. Przemijaj z wdziękiem!

Miesiąc pań po trzydziestce. Kwiaty atakują zdecydowanymi kolorami – słoneczną żółcią, głębokim różem i fioletem, parzącą czerwienią. Tajemnicze popołudniowe światło, które wychwalają malarze. Na rozgwieżdżonym niebie w pogodną noc trudno znaleźć odrobinę wolnego miejsca. Niesłychana intensywność doznań. Bo – idzie jesień, czujemy już aromat jej oddechu.

Pierwsze podmuchy wiosny przynosiły nadzieję na nowe życie. Coś budziło się w ziemi, kiełkowało, wystawiało zielony łepek na świat, rosło, potężniało. „Ta nadzieja trwa do połowy lipca, kiedy stoi jeszcze zboże, ale potem, potem lato przełamuje się i już wiemy, że innego życia nie będzie” (Michał Zioło).

Święto Przemienienia Pańskiego, po grecku „Metamorphosis”. W cieniu sierpniowych obłoków przypominam sobie, że TU innego życia nie będzie. Tu jest pustynia, nie ma co przyozdabiać podartego namiotu, udając, że to pałacyk. Tu jest niewygodny kokon. Pewnego dnia rozedrze go lancet śmierci, a ja wzlecę ku Światłu.